W kwestki strasznych psów
Dawno to było, kiedy mieszkałam na Nowym Dworze we Wrocławiu. Ną łąki nad Ślężą przychodziła kobitka z huskim - Kano. Jej pogląd na wychowanie psa brzmiał: trzeba dać psu wolność, więc wszyscy zawsze chodzili z kobitką bo obok niej nigdy nie była psa. Pies miał charakter nastepujący: każdego psa czy sukę (nawet z cieczką) do ziemi a jak odpuszczały to dopiero wtedy zaczynał gryźć. Nie było psa, suki, szczeniaka, który nie byłby pogryziony przez Kana (Vega oberwała 2x w tym raz dość nieciekawie). Psy go omijały, ludzie też aż któregoś razu zabrakło Kana na codziennych spacerach.
Trafił na pit bulla, który miał podobną do niego opinie ale nigdy nie chodził po łakach, więc towarzystwo spacerowe nigdy nic do niego nie miało.
Po tej konfrontacji Kano miał przetrącony kregosłup i paraliz tylnej kończyny, połamane łapy, pogryziony był cały ale przeżył choć był już do końca kaleką.
Na wieść o tym zdarzeniu NIKT kto znał Kana nie powiedział: głupi pitbull, szkoda Kana. Ale chyba wszyscy uśmiechnęli się pod nosem i zgodnie twierdzili, że dobrze mu tak, a pitbull był takim małym bohaterem łąk (choć chyba nigdy w życiu ich nie widział).